W tym roku zamiast na KaszebeRundę postanowiłem pojawić się po raz drugi w życiu na Rajdzie Gwiaździsty. Odczucia jak najbardziej pozytywne mimo, że w Rybakach złapałem pierwszą gumę na nowych oponach. W Walichnowach na szczeście nie grali discopolo jak dwa lata temu, więc było całkiem przyjemnie. Do tego dobra, gęsta grochówka, w której chochla stała pionowo i zapas słodyczy na powrót ;) Długo tam jednak nie posiedziałem bo i w sumie po co. Wróciłem razem z Tomkiem przez Gronowo Polskie do Gniewa i dalej jedynką pod delikatny wiatr. Dzień zaliczam na plus, wreszcie gdzieś pojechałem rowerem opróćz roboty.
Prognozy na majówkę nie były zbyt zachęcające, miało wiać i padać, a ja w tym roku tak się opieprzam, że po prostu musiałem wyjść na rower. Miało wiać z zachodu nawet do 40km/h to też trasę zaplanowałem żeby zmeczyć się na początku i wracać z wiatrem. Do Skarszew średnia niecałe 18km/h, więc dawało konkretnie. Do Starogardu już całkiem przyjemnie. Potem cofnąłem się kawałek DK22 w stronę Tczewa żeby skręcić na drogę przez Klonówkę, którą nigdy nie jechałem. Całkiem fajny odcinek przez pola rzepaku i praktycznie brak jakiegokolwiek ruchu. Jednak po 12 wiatr zaczął się zmieniać na północno-wschodni i północny. Ostatnie 25 km wlokłem się niemiłosiernie. W sumie wyszło chyba z 50 km pod wiatr. Jak wjechałem na DK91 w Wielgłowach to był tak silny, że momentami jechałem 10km/h. Nie wiem jaka była prędkość wiatru, ale z pewnoscią przy takim jeszcze nie jeździłem. Oj na miękkich nóżkach dziś wróciłem, nigdy mi się tak łydki nie trzęsły, ledwie zniosłem rower do piwnicy. Z początku było ponad 20 stopni, ale przy powrocie temperatura spadła do 10 co przy zimnym, północnym wietrze dawało anwet wrażenie mrozu. Pierwszy raz podczas jednej wycieczki, jednocześnie opaliłem sobie nogi i odmroziłem palce u stóp ;D
Dobrze znana, płaska trasa to najlepszy, ale i najnudniejszy sposób na uzyskanie satysfakcjonujacej średniej. Tu jest tak płasko, że nawet nie ma gdzie się rozpędzić. Maksymalna predkość 31 na Łąkowej to jakiś żart, ale przynajmniej w miarę porządny trening z tego wyszedł. Oby jutro pogoda się utrzymała to wreszcie zrobie trochę dłuższą wycieczkę.
Jak do tej pory najdłuższa wycieczka w roku i chyba też najłatwiejsza sądząc po pulsie. Pierwszy raz od września jechałem w krótkich spodenkach, a ciągle mamy kalendarzową zimę. Niestety to jeszcze za mało by się opalić, ale jeszcze kilka tygodni i znów zacznę przypominać kolarza. W weekend będzie świetna pogoda na serwisowanie roweru, a trochę tego jest. Łańcuch ma już ponad 5 tysiecy kilometrów i w tym czasie powinien być już kilka razy wymieniany. Dochodzą do tego przerzutki i kaseta, których nigdy w życiu nie czyściłem i nie smarowałem. Jak na to jak olewam mój rower to i tak spisuje się on rewelacyjnie. Na 12 tysiecy kilometrów praktycznie żadnej poważnej naprawy. Chyba mam do niego więcej szczęścia niż rozumu. Czas żeby to zmienić.
Jak to zwykle w Marcu bywa moja forma, delikatnie mówiąc pozostawia wiele do życzenia. Wystarczy 25km/h na liczniku i puls wariuje. Przynajmniej od razu robi się cieplej. Mimo to i tak się cieszę, że wreszcie coś przejechałem. W ostatnich dwóch latach dopadła mnie tajemnicza choroba, która powoduje, że mniej więcej od Sierpnia mam taką ochotę na rower jak anorektyczka na pączki. Dopiero wczesną wiosną nabieram chęci do jazdy. Dzisiaj zacząłem od jazdy pod wiatr, a i tak uświadomiłem sobie jak bardzo mi tego brakowało przez ostatnie miesiące. Potrzebowałem tego żeby przestać myśleć o różnych głupotach, które zaprzątają mój łysiejacy łeb ;) Pozostaje pytanie co dalej z tym rokiem? Czy znów utknę na 3-4 tysiącach przejechanych bezcelowo kilometrów? Czy może znajdę w końcu jakiś cel i przeskoczę ten poziom wyżej? Albo całkiem porzucę rower i go sprzedam. Pod koniec roku miałem już taki pomysł, ale stwierdziłem, że na maszynie w tym stanie nic nie zarobię, a że nie chce mi się już o nią dbać to przezimowała w piwnicy. Teraz wspólnie czekamy na ciepło i jakieś poważniejsze wyzwania :)
Sezon jako tako mam już z głowy bo kompletnie nie mam już motywacji do jazdy i nawet zastanawiałem się nad sprzedażą roweru, ale szybko z pomysłu zrezygnowałem. Udało się jeszcze raz zmobilizować na jakąś wycieczkę. Pojechałem na start maratonu ŻuławyWkoło, wracając przez Lichnowy wszyscy na mnie krzyczeli, że start jest w drugą stronę ;) Niestety nie ma chęci, nie ma formy, więc mogłem tylko pokibicować.